Szewc i diabeł

baśń słowacka

W pewnym dalekim, bardzo dalekim kraju, gdzieś chyba za plecami pana Boga, żył pewien ubogi szewc z żoną. Nie darmo mówi się, że bogaci cieszą się pieniędzmi, biedacy zaś mnogością dzieci. Tak też i ci dwoje mieli tyle dzieci, ile dziur w rzeszocie.

Z początku wiodło im się jeszcze jako tako, bo szewc znał swoją robotę. Ale potem przyszły ciężkie czasy, w kraju nastała bieda i o pracę było bardzo trudno. Doszło wreszcie do tego, że szewc nie miał już w ogóle nic do roboty. A że bez pracy nie ma kołaczy, bieda zagościła w ich domu; dzieci siedziały po kątach i płakały z głodu. Gdy już w chacie nie stało nawet suchego okruszka chleba, choćby tyle, co mucha uniesie na skrzydełkach, płacz głodnych dzieci całkiem już ścisnął bólem serce biednego szewca. Prześladował go ten płacz, chociaż zatykał sobie uszy, czy też chował głowę w kupce siana aż na strychu. Krótko mówiąc, nie wiedział już, gdzie się schować przed tym żałosnym lamentem. Raz, późno wieczorem, nie wiedząc z rozpaczy co dalej, zawołał ze złością:

– Cóż ja, biedny człowiek, mam począć?! Byłoby lepiej, żeby nas diabli wzięli! Was – albo mnie! Wtedy może miałbym spokój, choćby nawet w piekle, ale przynajmniej nie słyszałbym was więcej!

Oj, biada! Poczciwy szewc powiedział coś, czego nie wolno mu było mówić. Bowiem nie trwało długo, gdy usłyszał w sieni jakiś szmer i stuk końskich kopyt. Otworzył drzwi. Do izby wdarł się zapach siarki i w mroku sieni ujrzał go! Kogo? No, kogóż by innego, jak nie diabła! Czart wywracał oczami, miał zmierzwione włosy, krótkie rogi, z tyłu długi ogon, i cały był obrośnięty.

– Wzywałeś mnie, tom przyszedł! – mruknął.

– Wzywał, czy nie – co to ma znaczyć?! – mówi przerażony szewc. – Człowiek czasem nie wie nawet, co mu z ust wyleci! Nie dziw mi się, z biedy doprawdy nie wiem, co dalej robić, jak nakarmić dzieci. W chacie nie ma ani okruszynki chleba, a gdzież dopiero choćby jednego grajcara, za którego mógłbym kupić im choć trochę na ząb, żeby nie pomarły z głodu. Jak tu zdobyć parę groszy, jeśli nie chcę kraść lub żebrać?! No, powiedz!

– Próżne gadanie, szewcze! Gotuj się do drogi! – na to diabeł.

– Wolnego! Tak szybko to nie pójdzie! – odparł szewc. – Czy kto już słyszał, żeby diabeł brał duszę tak za nic, za darmo?

– Wedle mnie, niech i tak będzie, nie chcę ci być nic dłużny. Powiedz, czego żądasz za twoją duszę, a kupię ją.

– Czego żądam? Trudno tak od razu powiedzieć. – Szewc zaczął się zastanawiać, ale wtem przyszła mu pewna myśl do głowy:

– Już wiem! Jeśli przyniesiesz mi tyle dukatów, ile zmieści się w jednym bucie, moja dusza należy do ciebie. Wtedy możesz mnie zabrać, jak już moje dzieci będą zabezpieczone.

– Dobrze! – zgodził się diabeł – postaraj się o but, powieś go w kominie, a ja tymczasem przyniosę pieniądze. – To powiedziawszy, diabeł znikł.

„Ach, ty diable, pewnie myślisz, że to tak łatwo kupić duszę, i że tak za nic oddam ci ją w twoje pazury?! Mylisz się, mnie tam nie przechytrzysz. Co bym to ja był za szewc, gdybym sobie nie poradził z diabłem!” I nasz szewc od razu poweselał; chciało mu się nawet śmiać i tańczyć.

Pobiegł do komory, wziął ze skrzyni stary, znoszony but i wszedł z nim na dach. Diabeł mógł przecież każdej chwili wrócić. Do piekła jest wprawdzie dziesięć razy dalej niż na koniec świata, ale co to dla diabła! Dla niego jest to tak daleko, jak dla człowieka z jednego końca wsi na drugi. A jeśli diabeł wróci i nie zastanie buta w kominie? Może jeszcze raz sobie wszystko przemyśli, i szewca zostawi szewcem, a ten mógłby źle na tym wyjść, cierpieć dalej biedę, słuchać skarg dzieci, i wreszcie całkiem popaść w rozpacz.

DSC_0004
Helena Zmatlíková ©

I szewc dobrze myślał. Ledwo powiesił but w kominie, zerwał się silny wiatr i już diabeł był z powrotem z ciężkim workiem na plecach:

– Mam nadzieję, że nie kazałem ci zbyt długo czekać, przyjacielu zarechotał. – Jak widzisz, przyniosłem dość dukatów. To na wszelki wypadek, gdybyś wyszukał jakiś specjalnie duży but. Myślę jednak, że w twój but nie zmieści się więcej niż z pięć garści dukatów.

– No, to spróbuj, przyjacielu! But nie wydaje się wprawdzie duży, ale z pewnością nie wystarczy tego, co przyniosłeś w worku:

– Nie pleć, lepiej patrz!

Diabeł rozwiązał worek i nasypał tyle, ile – jak mniemał – zmieści się w bucie. A ponieważ było tam ciemno, jak to w kominie, pomacał brzeg buta, żeby przekonać się, czy jest już pełny. Ale tam nic nie było, a but zdawał się być pusty, jak przedtem. Sypał więc dalej z worka, a pieniądze spadały do buta jak do studni bez dna. Worek był już prawie pusty, więc diabeł wytrząsnął jeszcze resztki z wszystkich rogów. Ostatnie dukaty brzękły w bucie, jakby kto rzucił kamyczek do stawu.

– To przecież niemożliwe – warknął gniewnie diabeł. – Worek dukatów jest przecież o wiele większy niż ten cały but!

– A nie mówiłem ci, że but tylko nie wydaje się taki duży? – śmiał się szewc.

– No, dobrze, nawet dwa worki, to jeszcze nic dla mnie. But będzie pełny, a ty będziesz mój!

– Dlaczego nie?! – Chętnie! Lecz przedtem musisz spełnić nasz warunek!

– Dla mnie to drobiazg! Poczekaj, zaraz będę z powrotem.

Diabeł znikł i wrócił wkrótce z drugim workiem pełnym dukatów. Wszystko było znów tak samo jak przedtem: diabeł wysypał pieniądze do buta, potem pomacał po jego brzegu, czy jest już pełno. A nie poczuwszy pieniędzy, wytrząsnął jeszcze worek do ostatniego dukata.

– Do kroćset lucyferów! Tu się coś dzieje nie tak! – zaklął diabeł.

– Jak to, nie tak! Przeliczyłeś się, przyjacielu – śmiał się z niego szewc.

– Jeśli tak – to dobrze! Trzeci worek musi wystarczyć, potem koniec z tobą!

– Jeśli tak sądzisz…

Ale szewc nie zdążył dokończyć, bo diabeł już pognał do piekła po trzeci worek dukatów. Bardzo się śpieszył, żeby zdążyć zanim kogut zapieje, bo inaczej straciłby nie tylko szewca, ale i z nim samym byłby koniec.

DSC_0005
Helena Zmatlíková ©

Po chwili był już znowu z powrotem. Sypał i sypał dukaty, ale but był tak samo pusty, jak na początku. Ciągnął teraz worek za workiem, pieniądze sypały się do buta i sypały, ale wciąż nie chciało być pełno. W tej zapalczywości zapomniał o czasie, bo myślał tylko o tym, żeby nie stracić szewcowej duszy.

Nie wyszło mu to na dobre. Nadszedł moment, kiedy kogut zwiastuje ludziom we wsi nowy dzień. Tak więc kogut znienacka zapiał, diabeł zawył ze złości i bólu, po czym pękł. Została po nim tylko kałuża smaru do wozów.

A szewc z radości aż zacierał ręce. Złapał kilka dukatów, które zahaczyły się akurat na wierzchu buta i pobiegł do piekarza. Tam kupił chleba i różnego pieczywa. Potem zbudził kupca i kupił u niego kawy zbożowej, a gdy dzieci się obudziły, śniadanie było już gotowe na stole. Później poszli wszyscy razem do miasta i tam każde z dzieci dostało nowe suknie, i z koszami pełnymi jedzenia, którego było tyle, że starczyłoby na cały miesiąc, wrócili do domu. Tylko, że to wszystko wcale na długo nie było potrzebne.

Znów nastały lepsze czasy i pewnego pięknego dnia bieda znikła, nie tylko z chatki szewca, ale także ze wsi i z całego kraju. Znowu było dość kupców na buty, a gdzie jest robota – tam jest i chleb. Nikt z rodziny nie potrzebował już więcej sięgać po diabelskie dukaty. Było ich tam jeszcze mnóstwo, kto by to tam liczył! A jak zmieściły się w bucie? Wcale nie! W bucie nie było ani jednego, jedynego dukata! Więc gdzie były? No, gdzie? – Oczywiście w kominie, i stamtąd sypały się do izby. A dlaczego nie zostały w bucie? Jak by wam to powiedzieć… Otóż dlatego, że but, jak sami się domyślacie, był głodny, stale wołał jeść. Tak się to mówi u nas na wsi o dziurawym bucie. No, a ten but był właśnie dziurawy. Szewc, zanim powiesił go w kominie, oderwał zelówkę, więc diabeł mógł sypać dukatów, ile mu się tylko podobało, choćby do sądnego dnia, i tak by tego buta nigdy nie napełnił!


Śpiewająca lipka – Bajki Słowian zachodnich, Wydawnictwo Śląsk, Katowice 1972, tłumaczenie Ligia Jasnoszowa


MÓJ KOMENTARZ


Dodaj komentarz